Translate

niedziela, 27 grudnia 2015

Zbrodnia w Wawrze

Gospoda Antoniego Bartoszka obecnie.
W mroźny, zimowy wieczór w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia 26 grudnia 1939 roku do baru prowadzone przez Antoniego Bartoszka przy ul. Widocznej 85 w Wawrze weszło dwóch mężczyzn: Marian Prasuła i Stanisław Dąbek. Byli to dobrze znani wawerskiej policji kryminaliści zbiegli w czasie działań wojennych z więzienia świętokrzyskiego. 

Mężczyźni zachowywali się agresywnie. Domagali się wydania jedzenia pomimo, iż lokal w święta był zamknięty. Bartoszek postanowił zawiadomić pobliski posterunek policji. Kiedy przybyły na miejsce polski policjant rozpoznał w mężczyznach zbiegłych kryminalistów wezwał na pomoc niemieckich żołnierzy. Gdy ci pojawili się w lokalu podczas legitymowania zbiegłych z więzienia przestępców padły w ich kierunku strzały... Jeden z Niemców zginął na miejscu, drugi zmarł w drodze do szpitala. Prasuła i Dąbek zdołali uciec.

Około godziny 21.30 szczegółowy meldunek o zastrzeleniu niemieckich podoficerów z batalionu budowlanego dotarł do 31. pułku policji porządkowej stacjonującego w Warszawie (Polizei-Regiment Warschau). Zawierał on dokładne informacje na temat przebiegu zdarzeń i dane sprawców zabójstwa.

Oberstleutnant der Polizei
Max Daume
Na rozkaz podpułkownika Maxa Daume - zastępcy dowódcy pułku policji porządkowej w Warszawie do Wawra i sąsiedniego Anina wysłano natychmiast 2 i 3 kompanię VI batalionu policyjnego pod dowództwem majora Friedricha Wilhelma Wenzla z zadaniem przeprowadzenia specjalnej akcji pacyfikacyjnej.

Nocna obława rozpoczęła się około godziny 23. Niemcy zabierali z domów mężczyzn w wieku 16-70 lat. Jeden z ocalałych, mjr Bronisław Janikowski, składając w 1945 r. zeznania przed sędzią śledczym, wspominał: "Około północy obudziło mnie walenie w drzwi. Usłyszałem krzyk po niemiecku, więc wstałem i otworzyłem drzwi. Wpadło kilku żołnierzy, splądrowali dom i zabrali mnie do komendy. Na ulicy przed komendą stało już kilkadziesiąt osób w trzech szeregach. Noc była jasna. Pełnia księżyca. Mróz koło 20 st. Co pewien czas brano po kilka osób do domu na przesłuchanie. Szło to bardzo szybko. Po obydwu stronach schodków prowadzących do domu stali żołnierze. Każdy wychodzący z przesłuchania był kopniakiem wyrzucany na schodki, a stojący obok żołnierze bili go kolbami, kopali. Na podwórzu, z boku, a nie razem z nami, stał jakiś człowiek bez czapki i bez butów. Ktoś powiedział mi, że to właściciel kawiarni". (J. Bijata "Wawer").
Wawer 27.XII.1939


Łącznie podczas obławy Niemcy wyprowadzili z domów około 120 mężczyzn. Byli wśród nich, poza stałymi mieszkańcami obu miejscowości, także goście spędzający u rodziny czy przyjaciół święta Bożego Narodzenia.

Około godziny 5 rano "sąd" doraźny działający pod przewodnictwem mjr. Wenzla i w obecności ppłk. Daume zakończył "proces", skazując 114 mężczyzn na śmierć. Wyrok wygłosił z ganku domu przy ul. II Poprzecznej 3 mjr Fryderyk Wilhelm Wentzel. Żaden z nich nie miał prawa do obrony. Na nic zdały się ich prośby, protesty i modlitwy. Ograniczono się jedynie do spisania ich danych personalnych.


Antoni Bartoszek powieszony przez
Niemców przy wejściu do swojej restauracji
Stanisław Piegat, cudem ocalały z egzekucji, tak opisywał ten moment: "Wyszedł major i podoficer. Major po niemiecku, a podoficer po polsku powiedzieli, że za zabicie dwóch żołnierzy niemieckich jesteśmy wszyscy skazani na śmierć". (J. Bijata "Wawer").

Antoni Bartoszek, właściciel restauracji, w której zginęli dwaj Niemcy, został dotkliwie pobity i powieszony u wejścia do lokalu, jeszcze przed zapadnięciem "wyroku" sądu doraźnego. 


Miejsce egzekucji pomiędzy ulicami Błękitną i Spiżową.
 Wawer lata 50-te.
Pod eskortą poprowadzono skazanych tunelem pod torami na drugą stronę linii kolejowej. Skazanych ustawiano dziesiątkami w szeregu, na niezabudowanym placu pomiędzy ulicami Błękitną a Spiżową. Nakazywano odkryć głowę, stanąć twarzą do twarzą do płotu i uklęknąć. 
Wtedy padały strzały z broni maszynowej. W drodze na miejsce kaźni, jednemu z mężczyzn udało się zbiec. Ostatnią dziesiątkę ułaskawiono, aby pogrzebali pomordowanych. Egzekucję, mimo odniesionych ran przeżyło 7 osób. Zginęło 107 osób. 

Wśród rozstrzelanych znalazło się 85 mieszkańców Wawra i Anina oraz 22 osoby z innych miejscowości. Byli wśród nich Polacy, Żydzi, Rosjanin i dwóch obywateli USA.
Zbrodnia w Wawrze. Wawer, 27.12.1939r.


Stanisław Piegat wspominał: "Wprowadzili nas na nie zabudowany plac, na którym obecnie jest krzyż. Tam ustawiono nas w szeregu, kazano zdjąć kapelusze i uklęknąć. (...) Na dworze było jeszcze ciemno. Oświetlono nas reflektorami samochodowymi. Gdy w pewnym momencie posłyszałem strzały z karabinu maszynowego i zobaczyłem, że mój sąsiad, Wieszczyk, pada naprzód, upadłem i ja twarzą na ziemię. Posłyszałem z obu stron rzężenie. Po chwili zorientowałem się wciągając powietrze głębiej, że nic mnie nie boli. Nie ruszyłem się jednak i leżałem dalej spokojnie. Po chwili usłyszałem, że ktoś idzie, i usłyszałem pojedyncze strzały. Zorientowałem się, że ktoś idzie i dobija strzałami rannych. (...) Nadmieniam, że w tym momencie, kiedy nas wprowadzono na ten plac, to już była sprowadzona następna dziesiątka i ona także uklękła niedaleko od nas. Słyszałem, że następnie strzelano z karabinu maszynowego do nich. I my, i oni - klęczeliśmy twarzą zwróceni w kierunku Zastowa. Co kilka minut słyszałem serie z karabinu maszynowego, pomiędzy zaś seriami pojedyncze strzały. Tak trwało chyba ze dwie godziny". (J. Bijata "Wawer").

Janina Przedlacka, która w Wawrze straciła męża i syna, tak opisywała to, co zobaczyła po przybyciu na miejsce masakry: "Leżeli obok siebie. Twarz męża była zmasakrowana nie do poznania. Oko wybite, nos spłaszczony. Kołnierz futrzany od palta podarty w strzępy. Leżał skurczony, jak w okropnym bólu. Był już zimny. Wiedziałam, że nie żyje. Za to syn leżał wyprostowany, z czapką na głowie, oczy otwarte, jakby za chwilę miał wstać. Zdawało mi się, że żyje. Rozpięłam mu koszulę, ciało było jeszcze ciepłe i spocone. Zaczęłam je wycierać i rozcierać. Chciałam za wszelką cenę przywrócić go życiu. Czekałam na cud Zaczęli schodzić się ludzie. Niewypowiedziana rozpacz ogarnęła wszystkich. Ludzie biegali, jak obłąkani. Płakali, wyli z bólu i bezradności, przysięgali odwet Chcieli zabierać zabitych do domu. Stawiali ich na nogi, zaklinali, by ożyli, by się odezwali. Twarda konieczność jednak kazała opanować się. Ktoś powiedział, że na razie nie można zabierać zwłok, trzeba pochować na miejscu. Składaliśmy więc do dołu mężów, synów, ojców, jednego obok drugiego. Przykrywaliśmy im twarze - czym kto mógł - kapeluszami, szalikami, chustkami, aby im się do oczu piasku nie nasypało Zostałam sama. Zbolała i zrozpaczona, skrzywdzona w sposób, którego żadna mowa ludzka nie jest w stanie wyrazić". (H. Pawłowicz "Wawer, 27 grudnia 1939 r.")

Władze niemieckie miały całkowitą świadomość tego, iż w Wawrze rozstrzelano niewinnych ludzi, potwierdza to m.in. sprawozdanie naczelnego dowódcy wojsk niemieckich na Wschodzie gen. Johannesa Blaskowitza z lutego 1940 r. Stwierdzał on w nim m.in.: "VI batalion policji, wysłany przez administrację na wiadomość o morderstwie, kazał powiesić właściciela szynku przed jego lokalem, gdzie miało miejsce morderstwo oraz rozstrzelać 114 Polaków z willowej kolonii Anin, którzy ze zbrodnią nie mieli nic wspólnego. (...) To rozstrzelanie wzburzyło bardzo Polaków, ponieważ morderstwo nie miało żadnego związku z ludnością, była to zbrodnia dokonana z motywów wyłącznie kryminalnych. Poza tym ludność wskazała sama tych zbrodniarzy batalionowi budowlanemu 538, usiłowała więc pomóc przy ich ujęciu". (J. Bijata "Wawer").


Symboliczny cmentarz w miejscu egzekucji.
Wawer, 1968r.
Początkowo pochowano ich na prowizorycznym cmentarzu w ogólnych grobach. Po ekshumacji przeprowadzonej w czerwcu 1940 r. 76 zwłok pochowano na nowym cmentarzu przy  ul. Kościuszkowców w Wawrze, część przewieziono do Warszawy do grobów rodzinnych, a zwłoki 11 Żydów do Warszawy zabrało Towarzystwo "Wieczność".

Pamięć o zbrodni wawerskiej nie wygasła do końca wojny, mimo dziesiątków późniejszych egzekucji masowych i innych głośnych aktów terroru. Jednym z dowodów na to było nadanie nazwy "Wawer" powstałej w grudniu 1940 r. Organizacji Małego Sabotażu, której komendantem głównym został Aleksander Kamiński.  W latach 1940 - 1945, wykonała ponad 170 akcji sabotażowych przeciw okupantowi. Na warszawskich murach harcerze pisali: „Wawer pomścimy”.


Pomnik ku czci ofiar Zbrodni w Wawrze
na Cmentarzu Wojennym przy
 ul. Kościuszkowców w Wawrze
W miejscu egzekucji, przy ul. 27 grudnia w Wawrze, wystawiono pomnik ku czci ofiar egzekucji według projektu Ewy Śliwińskiej. Podobny monument wystawiono także na Cmentarzu Wojskowym przy ul. Kościuszki, gdzie spoczywają ofiary. Pomnik upamiętnia także 14 mieszkańców Anina, rozstrzelanych w podobnej egzekucji dnia 29 kwietnia 1942 r. oraz żołnierzy Wojska Polskiego poległych podczas Obrony Warszawy w 1939 roku.

Po wojnie, sądy polskie osądziły współodpowiedzialnych za Zbrodnię w Wawrze, Najwyższy Trybunał Narodowy skazał Maxa Daume, wyrokiem z dnia 3 marca 1947 r., na karę śmierci. Wilhelm Wenzl otrzymał karę śmierci wyrokiem Sądu Wojewódzkiego dla miasta stołecznego Warszawy w 1951 r. 

W latach 1976-80 w Aninie wybudowano kościół-pomnik zbrodni w Wawrze. 

piątek, 18 grudnia 2015

Getto w Tomaszowie Mazowieckim

Getto w Tomaszowie Mazowieckim 1940 r
W dniu 15 grudnia 1940 roku naziści utworzyli w Tomaszowie Mazowieckim getto. Obejmowało ono obszar trzech dzielnic w różnych częściach miasta. Cały teren getta miał łącznie ok. 65 ha. Były to obszary położone przy ulicach: Wschodniej, Zgorzeleckiej, Legionów, Smugowej, Jerozolimskiej, Żwirki-Wigury i Polnej. Wewnątrz getta znajdowały się ulice: Piekarska, Wieczność, Rolna, Ciepła, Handlowa, część Kramarskiej, Krzyżowej, Jerozolimska, Boźnicza. Obozy pracy, stanowiące mniejsze skupiska ludności żydowskiej, znajdowały się poza oficjalnie wytyczonym obszarem przy ulicy Szerokiej oraz między ulicami Władysława i Projektową. Od listopada 1941 roku teren getta został zmniejszony i skoncentrowany przy ulicach: Wschodniej, Krzyżowej, Zgorzelickiej, Legionów do Smugowej oraz wzdłuż ulicy Granicznej i Polnej. Następnym posunięciem niemieckich władz okupacyjnych było zamknięcie getta. W dniu 7 listopada 1941 roku wejścia do getta zagrodzono, ustawiając przy nich tablice ostrzegawcze. Za wyjście poza zagrodzony teren złapanych Żydów rozstrzeliwano na miejscu. Niedługo po utworzeniu w mieście obozu, zwieziono do niego ludność żydowską z okolic Tomaszowa Mazowieckiego. W marcu 1941 roku w getcie mieszkało ponad 15 tysięcy osób. W tym okresie rozpoczęto deportacje do obozów pracy przymusowej w Bliżynie i w Pionkach.
Częste akcje Niemców zmierzające do likwidacji mieszkających w getcie Żydów, organizowane były według opracowanego schematu. W kwietniu 1942 roku wyłapywano i zabijano żydowskich działaczy politycznych, na początku maja - zabijano piekarzy i rzeźników, następne akcje skierowane były przeciwko inteligencji żydowskiej: lekarzom, nauczycielom, adwokatom, itp. 7 maja 1942 roku zlikwidowano Radę Starszych, rozstrzeliwując osiemdziesiąt osób. Częste egzekucje na Żydach wykonywane były na miejscowym cmentarzu żydowskim, gdzie na ofiary czekały, już wykopane, zbiorowe mogiły. Pobliski majątek Węgrzynowice stał się miejscem masowych egzekucji, dokonywanych na Żydach węgierskich. Ostateczna likwidacja getta w Tomaszowie Mazowieckim nastąpiła w dniach: 31 października - 2 listopada 1942 roku. Podczas tej akcji wiele osób zabito na miejscu, resztę wywieziono do obozu zagłady w Treblince. Oficjalnie getto przestało istnieć 4 grudnia 1942 roku.
W Tomaszowie pozostawiono jedynie grupę 920 Żydów. Utworzono dla nich obóz pracy przymusowej, zlikwidowany ostatecznie we wrześniu 1943 roku. W maju i wrześniu 1943 roku ostatnich Żydów deportowano do Starachowic

piątek, 11 grudnia 2015

Polen-Jugendverwahrlager der Sicherheitspolizei in Litzmannstadt

W dniu 11 grudnia 1942 roku ,do obozu przy ul. Przemysłowej w Łodzi
Łódź, ul. Przemysłowa na odcinku
 od Brackiej do Wojska Polskiego (strona wschodnia) 
przywieziono pierwszych więźniów, w tym Jana Balcereka, Władysława Bombiaka, Jerzego Dąbrowskiego, Włodzimierza Jabłońskiego, Józefa Jatczyka, Haline Szturman, Mieczysława Wlazło, Zdzisława Włoszczyńskiego .Tak zaczęła się historia Polen-Jugendverwahrlager der Sicherheitspolizei in Litzmannstadt w wolnym tłumaczeniu: Obóz izolacyjny ( zapobiegawczy, prewencyjny) dla młodych Polaków Policji Bezpieczeństwa w Łodzi

Plan obozu przy ul. Przemysłowej na bazie
 planu opracowanego przez J. Witkowskiego
Obóz mieścił się na terenie Łódzkiego getta w kwartale ulic Brackiej, Plater, Górniczej i muru cmentarza żydowskiego. Jego potoczna nazwa pochodzi stąd, że na skrzyżowaniu ulic Brackiej i Przemysłowej mieściła się główna brama obozu.
Baraki mieszkalne były zbite z desek . Za to „wychowawcy”, wartownicy, i obsługa obozu mieszkała w murowanych budynkach.Według założeń obóz miał być miejscem przetrzymywania polskiej młodzieży: przyłapanej na drobnych przestępstwach, bezdomnej albo której rodzice zostali aresztowani lub straceni.
Obóz był przeznaczony dla dzieci w wieku od 8 do 16 lat, jednak szybko tą dolną granicę obniżono. Są świadectwa byłych więźniów, którzy potwierdzają, że były tam nawet dwulatki.
Po dotarciu do obozu dzieciom zabierano ich rzeczy osobiste. Dostawały drelichowe mundurki, drewniaki i czapki. Badano, zakładano kartoteki, przydzielano numery i stawały się więźniami.
Główna dewizą obozu było wychowanie przez pracę i dyscyplinę. Dzień rozpoczynał się od apelu, po którym prowadzono dzieci do pracy. Pracowały niewolniczo dla wielkiej Rzeszy. Chłopcy prostowali igły, wyplatali koszyki, buty ze słomy, naprawiali tornistry, produkowali paski do masek gazowych oraz skórzane części do plecaków. Dziewczynki pracowały w pralni, kuchni, pracowni krawieckiej i w ogrodzie. Praca trwała nawet i 12 godzin i była ustalana dzienna norma do wykonania.
by uniemożliwić dzieciom zawiązanie bliższych relacji między sobą „wychowawcy” promowali politykę donoszenia. Za każdy donos była nagroda – kromka chleba. 
Relacja byłej więźniarki Genowefy Kowalczuk:
Genowefa Kowalczuk

 „ Za brudne nogi, za wszy, za wszystko było bicie. A przecież nie było mydła! Jeśli ja poszłam na skargę na którąś z dziewczyn, że podniosła lub zerwała śliwkę to ja dostawałam półpajdkę chleba a ona nie dostawała trzy dni śniadania i było jeszcze dla pięciu skarżących. Więc było zawsze więcej skarżących niż tych co zrobili cokolwiek! Dostawało się po 5 batów dziennie, albo 25 naraz. Z początku to ja zwykle po piętach dostawałam. Bili, a mało że bili, to jeszcze trzymali i kazali liczyć : „ Raz, dwa, trzy… .” dostawałam takie lanie, takie bicie (nawet 25 na tyłek naraz), że tylko do ośmiu naliczyłam, a reszty już nie! Bicie było za nic! Znęcało się dziecko nad dzieckiem, skoro jedno na drugie skarżyło, bo było głodne. Już na siedem miesięcy przed wyzwoleniem, już się znało te starsze dziewczyny, które kapowały, to się je obserwowało i nieraz „kocówę” im się dało. Ja nieraz byłam jedną z tych, co szli na „kocówę”. Jak któraś naskarżyła, to w nocy się szło pod kocem, żeby nie widziała kto idzie. Jedna osoba mówiła jej, za co dostaje i byłyśmy ją: „ Jak pójdziesz na skargę, to dostaniesz jeszcze więcej” i to rodziło w niej strach. Tak żeśmy trochę wyplenili to skarżenie, ale tam w obozie uczyli nas takiego wyzbycia się człowieczeństwa.”
Apel w Obozie 
Polen-Jugendverwahrlager przy ul. Przemysłowej funkcjonował do końca okupacji niemieckiej w Łodzi, czyli do 19 stycznia 1945 roku. W momencie otwarcia jego bram przebywało w nim około 800 małoletnich więźniów, którzy bądź rozbiegli się po mieście, bądź zostali zabrani przez rodziców i opiekunów.
Odnalezione dzieci miały odmrożenia, zdeformowane kończyny, blizny po wymyślnych torturach… widok straszny. Naprędce zorganizowano pogotowie opiekuńcze gdzie trafiło 233 dzieci. Opieka nad nimi była bardzo trudna. Każdego opiekuna traktowały jak wroga, krzyczały w nocy, moczyły się… 

Maria Nemyska-Hesserowa napisała tak:
 „ (…) Zdaniem wychowawców różniły się one od innych dzieci. Przywarła do nich nazwa „te z lagru”. Dla nich i dla wychowawców najtrudniejszy był pierwszy okres, w którym nasycały swój tak długo nie zaspakajany głód. Dzieci podobne były wtedy do zwierzątek, rzucały się na wychowawców, traktując ich jak dozorców niemieckich, odbierały innym towarzyszom jedzenie. Kradły z magazynu. Dłużej jak tydzień nikt z opiekunów nie był w stanie z nimi wytrzymać. W miarę upływu czasu następowała z wolna poprawa na lepsze. Dzieci cieszyły się ciepłem i jako taka odzieżą. Nie znosiły jednak w dalszym ciągu zbiórek, chodzenia parami, gwizdków – to wszystko przypominało im obóz. Z trudem przychodziło im wierzyć w życzliwą postawę opiekunów – wychowawców. Ciągle widziały w nich dozorców niemieckich(…)” 
Według różnych szacunków historyków, w tym okresie liczba małoletnich więźniów obozu wynosiła 5–10 tys.Najwyższy stan liczebny więźniów miał miejsce w grudniu 1943. W obozie znajdowało się wówczas ponad 1300 małoletnich. Nie wiemy jednak nic o liczbie dzieci poniżej 8 roku życia, gdyż nie prowadzono żadnej formy rejestracji.
Dokładna liczba więźniów nie jest znana, ponieważ część dokumentacji obozu została zabrana lub zniszczona przez Niemców w styczniu 1945 r. podczas ewakuacji.
W 1945 r. przez Sądem Okręgowym w Łodzi stanęli Edward August i Sydomia Bayer,
Sydomia Bayer
„wychowawcy” z Polen-Jugendverwahrlager. Zostali skazani na karę śmierci i wyroki zostały wykonane w listopadzie 1945 r. (IPN, akta sprawy sądowej sygn. II Ds. 22/70 t. 1 k. 143). Inna „wychowawczyni”Eugenia Pol zupełnie przypadkowo została rozpoznana dopiero na początku lat siedemdziesiątych przez jedną z osób więzionych w obozie, w kolejce do sklepu w Pabianicach. Została ujęta, postawiona przed sądem i po procesie, który miał miejsceod 12 marca do 2 kwietnia 1974 roku, skazana na 25 lat więzienia.

Z zabudowy obozowej zachowały się do dziś cztery murowane budynki: jeden przy ul. Mostowskiego i trzy przy ul. Przemysłowej, w tym budynek komendantury obozowej przy ul. Przemysłowej 34 (na nim tablica informacyjno-pamiątkowa), a po przeciwnej stronie budynek karceru

wtorek, 8 grudnia 2015

Pierwszy transport do Kulmhof

8 grudnia 1941 zaczęła się operacja gazowania (pierwszy transport) w Chełmnie(niem. SS-Sonderkommando Kulmhof) i trwała do 11 kwietnia 1943 r., kiedy komando opuściło teren obozu wysadzając krematoria, a wcześniej (7 kwietnia) pałac.
 Eksterminacji dokonywano w samochodach – mobilnych komorach gazowych, przy użyciu gazu spalinowego. Ciała ofiar wywożono do oddalonego o 4 km Lasu Rzuchowskiego.

Tam grzebano zwłoki w mogiłach o długości od 60 do 230 m. W pierwszej kolejności wymordowano Żydów z okolicznych gett: Koła, Kowali Pańskich, Kłodawy, Izbicy Kujawskiej. Od stycznia 1942 r. zaczęto przywozić do Chełmna Romów z Łodzi, z tamtejszego, utworzonego jesienią 1941 r., obozu (Ziegeunerlager), a następnie Żydów z getta łódzkiego oraz Żydów z Niemiec, Czech, Austrii, których jesienią 1941 r. osiedlono w Łodzi. Latem 1942 r. wskutek rozkładania się ciał w grobach masowych i zagrożenia epidemiologicznego wstrzymano transporty. Rozpoczęto wydobywanie zwłok z grobów i palenie ich w polowych krematoriach. W marcu 1943 r. zapadła decyzja o likwidacji obozu.

poniedziałek, 7 grudnia 2015

Czarny czwartek w Nowym Mieście Lubawskim

            Na początku grudnia 1939 r. w Nowym Mieście Lubawskim podpalono stodołę należącą do miejscowego Niemca. Poszukując sprawców aresztowano jako zakładników kilkudziesięciu mieszkańców miasta i okolic. 
   Wobec fiaska śledztwa, Niemcy skazali na rozstrzelanie 15 mężczyzn, wśród których był 40-letni handlarz Damazy Hinc. Rankiem 07.12.1939 r. skazańców w eskorcie czterdziestu SS-manów przeprowadzono ulicami miasta na miejsce egzekucji przy ul. Kopernika. Po rozstrzelaniu ciała ułożono pod murem i leżały tam aż do godzin popołudniowych. Potem zwłoki zostały załadowane na ciężarówkę i wywiezione do lasu koło Lubawy


Dr Korecki w swojej książce Czarny Czwartek 7 grudnia 1939 roku przytacza wstrząsający opis tamtego poranka
 „(…) Na czele utworzonej kolumny szła młodzież z organizacji Hitlerjugend z bębenkami. Ruch na ulicy był mały. Słychać było tupot nóg więźniów oraz eskorty. Kolumna przeszła z więzienia – ulicą Kościuszki, 3 Maja na nowomiejski Rynek. Na rogu Rynku do kolumny podbiegła wracająca z zakupów Maria Turowska, która Zauważyła w kolumnie syna – Bernarda. Zawołał do swej matki: „Mamo – ratuj!!” Matka rzuciła się w stronę syna. Została odtrącona przez Niemców – upadła na kolana. Wprowadzono ich na podwórze byłego wydawnictwa „Drwęca” (…). Na podwórzu odczytano więźniom wyrok [wszystko było zmyślone i ukartowane] śmierci i jego uzasadnienie (…). Wyprowadzono na ulicę dwóch pierwszych skazańców: Damazego Hinza i Brunona Perłowskiego. Stanęli twarzą do grubej drewnianej opartej o mur tablicy. 
Niemcy krzyknęli do nich: - Co boicie się? Nie możecie patrzeć. Odwróćcie się! 
 Naprzeciw nich w odległości 5 metrów ustawiło się sześciu członków Selbschutzu (…) Z boku stał Reinhold Hartwig, który wydawał komendy. Strzelało trzech do jednego skazańca. Padły strzały. Obok stali Kucharski i Konopacki, którzy musieli odciągać zwłoki na bok. Kucharski chwytał za nogi, Konopacki za ramiona. Więźniowie ginęli w milczeniu. Dopiero Józef Żurawski, stojąc przed tablicą krzyknął: NIECH NASZA KREW PRZEJDZIE NA WASZE DZIECI! (…)


Na tablicy obecnego pomnika zostały uporządkowane nazwiska rozstrzelanych, bowiem wcześniej niektóre osoby były pomieszane z pomordowanymi w Lubawie. Przypomnę, że w Nowym Mieście miało być straconych 10 osób i na tylu Niemcy mieli zezwolenie. Wbrew temu zastrzelono 15 zakładników, a w Lubawie pod ścianą stanęło 10 osóbwyjaśnia Andrzej Korecki.

sobota, 21 listopada 2015

Międzynarodowy Trybunał Wojskowy w Norymberdze

20 listopada 1945 r. rozpoczął się przed Międzynarodowym Trybunałem Wojskowym w Norymberdze proces 22 nazistowskich przywódców Niemiec, którym zarzucono m.in. zbrodnie przeciwko pokojowi, wojenne i przeciwko ludzkości. 

Proces norymberski rozpoczął się 20 listopada 1945 roku, a zakończył 1 października 1946 roku. Podczas blisko 220 dni pracy wysłuchano zeznań 240 świadków, przedłożono ponad 5 tys. dokumentów, a protokół został spisany na 16 tys. stron. W procesie sądzono 22 osoby – 12 skazano na śmierć (jedną zaocznie), trzy – na dożywocie, cztery – na długoletnie więzienie, a trzy – uniewinniono.
Był to proces bezprecedensowy, gdyż po raz pierwszy zastosowano zasadę odpowiedzialności karnej przywódców państwowych za zbrodnie międzynarodowe. Oskarżono ich o popełnienie czterech rodzajów zbrodni: uczestnictwo w spisku w celu popełnienia zbrodni międzynarodowej, zbrodni przeciwko pokojowi, zbrodni wojennych oraz zbrodni przeciwko ludzkości.
Na miejsce procesu wybrano Norymbergę, aby tam ostatecznie unicestwić ducha III Rzeszy. To właśnie w Norymberdze w 1933 roku świętowano dojście Hitlera do władzy, tam uchwalono w 1935 roku tzw. ustawy norymberskie (pozbawiające Żydów obywatelstwa Rzeszy, ochrony prawnej i własności). Proces odbył się w Pałacu Sprawiedliwości, który przerwał wojnę w stosunkowo dobrym stanie. 
Norymberga 1938


Akt oskarżenia opracowano jeszcze podczas wojny. Zawierał on oskarżenia o liczne przestępstwa popełnione przez nazistów podczas wojny, nie był jednak pozbawiony braków i błędów: pominięto m.in. kwestię okupacji niemieckiej w Polsce, getta żydowskie, przesiedlenia i germanizację. Podczas procesu często modyfikowano akt oskarżenia wraz z rozszerzaniem się materiału dowodowego. Po jego odczytaniu żaden z sądzonych nie przyznał się do winy. 
Strona sowiecka usiłowała, bez powodzenia, włączyć do aktu oskarżenia zbrodnię katyńską i obwinić o nią Niemcy. Udało jej się za to wymusić na Trybunale wycofanie przedstawionej przez obrońców niemieckich tajnej klauzuli do paktu Ribbentrop-Mołotow, będącej podstawą podziału Polski i stawiającą ZSRR w roli agresora.
Oprócz głównego procesu czołowych nazistów, toczyły się również mniejsze procesy pozostałych sprawców największych zbrodni m.in. szwadronów śmierci Einsatzgruppen. Trybunał uznał także za organizacje zbrodnicze Sicherheitsdiendt (SD), Schutzstaffel (SS) oraz Gestapo.
dr Robert Ley
Robert Ley – szef Niemieckiego Frontu Pracy tuż przed procesem powiesił się w celi, a Hermann Goering – marszałek Rzeszy, d-ca lotnictwa, twórca Gestapo – popełnił samobójstwo tuż przed egzekucją. Pozostali skazani na śmierć z wyjątkiem Martina Bormanna, którego po wojnie nie ujęto, zostali powieszeni 16 października 1946 roku przez zawodowego teksańskiego kata st. sierż. Johna C. Wooda. 
st. sierż. John C. Woods

Ciała straconych przewieziono następnego dnia – według jednej wersji do obozu koncentracyjnego Dachau pod Monachium, według drugiej – do krematorium na cmentarzu Ostfriedhof-Muenchen, gdzie zostały spalone. Prochy zbrodniarzy rozrzucono z samolotu nad jedną z niemieckich rzek, jak się później okazało – do Izery.

piątek, 20 listopada 2015

Egzekucja przy ulicy Karczewskiej w Otwocku

W dniu 20 listopada1943 roku, około godziny 1130 w pobliżu toru kolejki Na Ługach (przedmieście Otwocka) hitlerowcy rozstrzelali 20 więźniów Pawiaka.

Symbolem tamego tragicznego zdarzenia jest obelisk z piaskowca znajdujący się przy ulicy Karczewskiej w Otwocku naprzeciwko wjazdu na teren klubu sportowego, ustawiony został w latach 80-tych przy okazji porządkowania kwater wojskowych na otwockim cmentarzu. Jednak miejsce rozstrzelania Polaków było upamiętnione już w 1945 roku. Obelisk upamiętnia 20 członków organizacji podziemnych aresztowanych ”za posiadanie broni i udział w nielegalnych organizacjach podziemnych”, którzy zostali rozstrzelani 20 listopada 1943 roku na terenie niemieckiego lotniska znajdującego się wówczas na Ługach.

Nazwiska rozstrzelanych możemy poznać dzięki badaniom Zbigniewa B. Marchlewicza, który dotarł do ustaleń Głównej Komisji Badania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu. Zgodnie z ustaleniami IPN, w Otwocku przy lotnisku funkcjonariusze SS i policji hitlerowskiej rozstrzelali 20 polskich patriotów, przywiezionych z więzienia na Pawiaku, które pełniło funkcję głównego więzienia politycznego Gestapo.
Jak wynika z treści obwieszczenia podpisanego trzy dni później przez dowódcę SS na dystrykt warszawski, patrioci zostali skazani w sądzie doraźnym na karę śmierci i rozstrzelani właśnie w Otwocku w odwecie za zamachy dokonane w Otwocku i Józefowie.

Warto tutaj przytoczyć uzasadnienie, którym dysponujemy dzięki badaniom Zbigniewa Marchlewicza. „Przez sąd doraźny Policji Bezpieczeństwa zostali w dniu 19.XI.1943 r. z powodu posiadania broni i udziału w zabronionych organizacjach na podstawie paragrafów 1 i 2 zarządzenia o zwalczaniu wykroczeń przeciw dziełu odbudowy w Generalnym Gubernatorstwie z dnia 2.X.1943 r. skazani na karę śmierci (…), ponieważ przy dwóch niecnych napadach w dniu 10.XI.1943 r. w Józefowie i w dniu 18.XI.1943 przed domem żołnierza w Otwocku jeden żołnierz niemiecki i jeden sierżant żandarmerii zostali zabici, a trzej dalsi żołnierze niemieccy i urzędnicy żandarmerii zostali ciężko ranieni, kazałem wszystkie wymienione osoby  w dniu 20.XI.1943 r. w Otwocku publicznie rozstrzelać.”.

Jak wynika z treści obwieszczenia, na miejsce zostali zapewne spędzeni okoliczni mieszkańcy, stąd miejsce to zostało zapamiętane i w efekcie upamiętnione. Warto jednak teraz, gdy znamy nazwiska rozstrzelanych patriotów, wzbogacić obelisk o treść zawierającą informację o okolicznościach tej zbrodni, jak i nazwiska osób, które zginęły w odwecie za działania miejscowej organizacji podziemnej. Niemniej w książce „Kedyw” okręgu warszawskiego w latach 1943-1944, gdzie chronologicznie ułożone są wszystkie akcje, nie ma wzmianki o tym, że były to zamachy dokonane przez członków AK. Ciała rozstrzelanych Niemcy wywieźli w nieznanym kierunku.

źródło:http://iotwock.info/

czwartek, 19 listopada 2015

Zabójstwo Bruno Schulca

19 listopada 1942 został zabity Bruno Schulc– polski prozaik żydowskiego pochodzenia, grafik, malarz, rysownik i krytyk literacki. 
Drohobycza
Po ponownym wkroczeniu Niemców do Drohobycza , rozpoczęły się represje wobec Żydów. Jesienią Naziści utworzyli getto, do którego trafiła i rodzina Schulza.On sam Dostał się „pod opiekę” Feliksa Landaua, gestapowca który osobiście brał udział w rzeziach ludności żydowskiej (pisał o tym w pamiętnikach), miał też w zwyczaju strzelać z balkonu domu do Żydów, którzy przerwali pracę. Alfred Schreyer, uczeń Schulza,
Feliks Landau
wspominał po latach Landaua jako „niesłychanego bandytę”. Niemiec wykorzystywał talenty plastyczne Schulza do wykonywania licznych prac malarskich – ozdabiania baśniowymi kompozycjami ścian pokoju dziecięcego w willi Landaua, zdobienia wnętrz kasyna gestapowskiego oraz budynku szkoły jazdy konnej

Feralny dzień nadszedł w czwartek. Pisarz prawdopodobnie szedł do Judenratu po chleb na drogę – miał najbliższej nocy uciekać z getta do Warszawy. Natrafił na tzw. „dziką akcję” gestapowców, mordujących Żydów na ulicy w odwecie za postrzelenie jednego z Niemców. Schulz został zastrzelony na skrzyżowaniu ulic Mickiewicza i Czackiego. Według innej wersji wydarzeń związanych ze śmiercią Schulza nie cierpiał on głodu w getcie ani nie musiał iść po chleb. Stał jedynie na ulicy i nie został zastrzelony, jak twierdzono, przypadkowo, a celowo, dwoma strzałami w tył głowy. Zabójcą miał być oficer
Karl Günther
niemiecki Karl Günther, któremu Landau zastrzelił wcześniej protegowanego, dentystę Löwa. Miał to być więc akt zemsty, wyrównanie porachunków obu rywalizujących hitlerowców (tę wersję powiela piosenka Salonu Niezależnych).


Schulz zginął około 100 metrów od swego pierwszego domu rodzinnego przy Rynku. Ciało pisarza cały dzień leżało na ulicy, gdyż nie pozwolono go pochować. Przypuszcza się, że zostało złożone we wspólnej mogile, której po wojnie nie udało się odnaleźć. Do grzebania zwłok Schulza przyznaje się kilka osób, każda podaje inną lokalizację i okoliczności.

środa, 18 listopada 2015

Krwawa Środa na lubelskim Powiślu

Wszystko rozpoczęło się w środę, 18 listopada 1942 roku. W miejscowościach należących do powiatu puławskiego niemiecka policja przeprowadziła aresztowania i egzekucje.  Akcja w miejscowościach: Kazimierz Dolny, Bochotnica, Parchatka, Puławy, Włostowice, Pożóg, Rogów i Jeziorszczyzna była odwetem za pomoc udzielaną przez okolicznych mieszkańców partyzantom.

Wspomina Helena Król.
"W godzinach wczesnoporonnych od strony Puław nadjechali do naszej wioski Bochotnica Niemcy motorami i samochodami. Razem mogło być w naszej wiosce około 200 Niemców. Ze wszystkich mieszkańców Niemcy spędzili ludzi na plac koło remizy strażackiej. Następnie Niemcy wybrali 24 młodych zdrowych mężczyzn, wśród nich był także mój mąż i tych mężczyzn wywieziono samochodami ciężarowymi do więzienia w Lublinie na Zamek. Następnie mężczyzn ustawionych w dwuszeregu piątkowo, to znaczy, że Niemcy odliczali w szeregach do piątego i każdego piątego mężczyznę wyprowadzali z szeregu pod murowaną ścianę obory gospodarza Witkowskiego Ignacego. Tu pod ścianą rozstrzeliwano doprowadzonych mężczyzn. Byli w różnym wieku – młodzi i starsi mężczyźni. Razem rozstrzelano w tym dniu w Bochotnicy 42 mężczyzn" 

Równie tragiczne sceny rozgrywały się w pobliskim Kazimierzu Dolnym.
żołnierze niemieccy na rynku przed wizytą oficjela
 - prawdopodobnie gen. Franka
Rozstrzelanych zostało ok. 15 mężczyzn. Wielu mieszkańców pojmano i wywieziono do Lublina na Zamek, skąd najczęściej trafiali do obozu pracy Auschwitz.


We Włostowicach, położonych pomiędzy Kazimierzem, a Puławami, mordowano również całe rodziny. Koronnym przykładem bestialstwa niemieckich żandarmów była zbrodnia popełniona na rodzinie Kowalików. W przeciągu kilku dni zamordowano 11 członków tej rodziny, w tym trójkę 7-letnich dzieci.


Urszula (Wisia) Koziorowska,
 z domu Solis, 1940r.
U.Koziorowska Krwawa Środa

"18 listopada 1942 roku, zaraz po północy, na drodze koło domu moich rodziców w Miejskim Lesie rozległy się krzyki. Ludzie wołali, że począwszy od Zbędowic poprzez Bochotnicę, prawym brzegiem Wisły aż do Kazimierza i Cholewianki gromadzi się wojsko niemieckie.
Żołnierze wpadają prawie do każdego domu, wyciągają mężczyzn, kobiety i dzieci. Jednych zabijają na miejscu, innych ładują do ciężarówek i wywożą do obozu na Majdanku. Podobno podpalają wsie. Ludzie płakali tak głośno, że było to słychać w domu. A zaraz zrobiło się jeszcze głośniej, zapanował lament, śmierć i odgłosy walki.
Serie z rozstawionych na kępach wiślanych karabinów maszynowych siały śmierć wśród mieszkańców ul. Puławskiej, uciekających po stokach zamkowej góry. Ludzie się nie oglądali na nic, na domy, na dobytek. Próbowali ratować życie przed jakby mnożącym się zewsząd wrogiem.
Dopiero po dwóch dniach okrutnej pacyfikacji pozostałe przy życiu rodziny zaczęły grzebać swoich bliskich. Całymi dniami jechały wozy na żelaznych kołach, powożone przez kobiety, Na wozach - naprędce zbite paki, skrzynie, coś na kształt trumien. Zamiast pogrzebowego marsza bębniły o ziemie kopyta, zamiast żałobnego śpiewu - niewysłowiona rozpacz. To nie były zwykłe pogrzeby. To były śmiertelnej grozy ceremonie... Wszyscy zamordowani zostali pochowani w masowych grobach na cmentarzu.
Tego dnia mój wuj, Karol Ochalski, mieszkający w małym domku nad Wisłą, niczego się nie spodziewając wyszedł po wodę do studni. Pod murami łaźni miejskiej dopadli go żołnierze niemieccy i bestialsko katując roztrzaskali mu głowę. W czaszce miał krwawą dziurę, oprawcy zostawili go z tą zmiażdżoną głową leżącą na bruku... 
Klasztor Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny
w Kazimierzu Dolnym
Wuj był to wielkiej zacności człowiek. Osierocił żonę Stanisławę. Przed wojną był głównym maszynistą pociągów pośpiesznych linii Warszawa - Budapeszt. Miał 64 lata. Jest pochowany w narożnym grobie w alei zamordowanych na kazimierskim cmentarzu.

Kiedy ucichły strzały i pozbierano zabitych - prawie 300 osób - z pomieszczeń klasztornych zaczęli wychodzić dwójkami oficerowie gestapo. W niebieskozielonych mundurach, z tresowanymi psami. Poszli do magistratu. Tam przeglądali książki meldunkowe i wybierali do aresztowania polskich patriotów, by ich zaraz pierwszej nocy zakatować. "

Miejscem największej egzekucji stała się wieś Zbędowice.


Helena Saran z Zbędowic
Zeznania Heleny Saran z roku 1976 
"– Pamiętam, że w niedzielę 22 listopada 1942 r. – do kolonii Zbędowice przyjechało bardzo dużo żandarmów niemieckich i zaczęli wypędzać wszystkich mieszkańców kolonii ze swoich zabudowań. Spędzili tych ludzi do wąwozu, tuż przy drodze biegnącej przez całą kolonię, aż do wsi Stoki. Ludzi tych było około 100. Następnie żandarmi zaczęli zabierać z opuszczonych domów wartościowsze przedmioty, zaś zabudowania podlali benzyną i podpalili. W czasie pacyfikacji zginęli prawie wszyscy mieszkańcy kolonii Zbędowice, bo jeśli sobie przypominam, zginęło ich 84 w tym kobiety i dzieci. Wszystkich zgromadzonych ludzi w wąwozie, żandarmi prowadzili po 4 osoby nad wąwóz i tam rozstrzeliwali. Pomordowani pogrzebani zostali w miejscu egzekucji, a więc w wąwozie."

Podobnie jak pozostałe egzekucje i zatrzymania przeprowadzane w listopadzie 1942 r., również zbrodnia popełniona we wsi Kolonia Zbędowice była odwetem za pomoc partyzantom. Jak w książce Aliny Gałan wspomina Jan Pielak, dzień przed pacyfikacją wsi partyzanci z oddziału Jana Płatka ps. „Kmicic”
por. Jan Płatek ps. „Kmicic”
stoczyli walkę z Niemcami. Następnego dnia Niemcy wypytywali mieszkańców wsi o „bandytów” z oddziału „Kmicica”.  Po egzekucji wszystkich mieszkańców (również kobiet, dzieci, a nawet niemowląt) żandarmi spalili całość zabudowań we wsi.


W wyniku trwającej tydzień pacyfikacji śmierć poniosło ok. 140 osób, a ponad 300 trafiło na Zamek lubelski oraz do obozu w Oświęcimiu.

Jak pisze Alina Gałan w swojej książce „Tragiczny listopad 1942 roku. Krwawa Środa na lubelskim Powiślu”:

Mimo iż zachowane dokumenty niemieckie pozwoliły na ustalenie niemal pełnego składu osobowego I Zmotoryzowanego Batalionu Żandarmerii SS, którego członkowie z samodzielnego plutonu motocyklowego brali udział w „Krwawej Środzie”, nie udało się ustalić by ktokolwiek z nich poniósł odpowiedzialność karną za dokonane zbrodnie.


Na ścianie klasztoru w Kazimierzu Dolnym znajdują
 się tablice upamiętniające ofiary egzekucji.
Pośród wszystkich ofiar drugiej wojny światowej
związanych z tą miejscowością (pominięto Żydów).
Poza tablicą znajdującą się przy klasztorze w Kazimierzu w okolicach znajdują się inne miejsca upamiętniające ofiary Krwawej Środy. Wśród nich jest m.in. cmentarz ofiar oraz poświęcony im obelisk w Kolonii Zbędowice, a także dwa pomniki we wsi Bochotnica.

Niemieccy zbrodniarze odpowiedzialni za tragiczne wydarzenia na Powiślu nie zostali osądzeni. Na szczęście dzięki działaniom lokalnych środowisk patriotycznych i miejscowej parafii corocznie organizowane są obchody upamiętniające Krwawą Środę. Dzięki takim działaniom świadomość tego, co wydarzyło się ponad 70 lat temu w Kazimierzu Dolnym i okolicach z pewnością przetrwa w świadomości przyszłych pokoleń.

* Wykorzystane przeze mnie cytaty pochodzą z książki P. Aliny Ewy Gałan pt.   „Tragiczny listopad 1942 roku. Krwawa Środa na lubelskim Powiślu”.

wtorek, 17 listopada 2015

Obrona wsi Huta Stara

Wczoraj minęła 72 rocznica napadu UPA na wieś Huta Stara.
Agresje tą udaremniła miejscowa samoobrona, wspierana przez partyzantów radzieckich i AK, odparła atak oddziałów UPA w liczbie około 1200 ludzi. 
Żołnierze oddziału polskiej samoobrony na Wołyniu
Samoobrona mimo zdecydowanej przewagi nieprzyjaciela niemal przez cały dzień odpiera kolejne ataki. Układ sił wyrównuje się po powrocie oddziału Kochańskiego oraz dzięki wsparciu grupy partyzantów sowieckich. Sotnie UPA zostają pokonane i zmuszone do wycofania Ich straty wynoszą ponad 106 zabitych i rannych, przy kilkunastu osobach poległych ze strony obrońców. 
Warto podkreślić honorową postawę Kochańskiego wobec kilkunastu rannych jeńców, których nakazuje opatrzyć i odtransportować do wioski sprzyjającej Ukraińcom.
Władysław Kochański ps. Bomba, Wujek
 Potyczka ta stanowi jedno z największych zwycięstw polskich w walce z UPA na Wołyniu. Jednak jak się wkrótce okazuje, współpraca z Sowietami kończy się dla kpt. "Bomby" podobnie jak dla wielu innych dowódców akowskich. Miesiąc po wydarzeniach w Hucie Starej zostaje zaproszony wraz z kilkoma oficerami oraz obstawą na przyjacielskie mogłoby się wydawać spotkanie do sowieckiego oddziału Michaiła Naumowa. Po przywitaniu i wymianie kilku zdań, cichociemny oraz jego podkomendni zostają obezwładnieni i uwięzieni, przy czym kilku żołnierzy zostaje na miejscu zastrzelonych. Kochański natomiast poprzez Kijów trafia do więzienia na Łubiance w Moskwie.

niedziela, 15 listopada 2015

Otto Schimek

14 listopada 1944 zastrzelony został Otto Schimek, młody austriacki żołnierz, który rzekomo został rozstrzelany za odmowę wzięcia udziału w egzekucji polskiej ludności cywilnej.
Polacy po raz pierwszy mogli poznać jego historię na łamach „Tygodnika Powszechnego” na początku lat siedemdziesiątych. Dopiero dekadę później postać ta urosła do rangi symbolu za sprawą obrania sobie austriackiego żołnierza za patrona przez antykomunistyczny i pacyfistyczny ruch "Wolność i Pokój” w Krakowie w 1985 roku.
Większość z tego, co wiemy o bohaterstwie wobec Polaków pochowanego w Machowej Austriaka pochodzi z przekazów jego siostry, Elfriede Kujal. Schimek był wiedeńczykiem. W 1942 wcielono go do Wermachtu (po anschlussie Austrii służba wojskowa była obowiązkowa). Kujal twierdzi, że chłopiec był bardzo religijny i myśl o udziale w wojnie była dla niego wstrząsem.
Po skierowaniu na front bałkański, do Jugosławii, jego jednostka wzięła udział w akcji pacyfikacyjnej. Było to związane z działalnością na tym terenie partyzantów. I wówczas grenadier Otto Schimek nie strzela do kobiety z dzieckiem usiłującej się uratować z otoczonego domu. Oficerowi mówił, że zaciął mu się zamek w karabinie. Nie strzelił do kobiety nawet wówczas, kiedy oficer dał mu własny karabin i powtórzył rozkaz.Otto został przez oficera zbity, skopany, zwymyślany i jako „przestępca”, bo odmówił wykonania rozkazu, odesłany do wojskowego wiezienia w Kłodzku.Schimek na front wrócił dopiero w roku 1944. Trafił na tereny okupowanej Polski, gdzie dopełnić miał się jego los. Tutaj również miał odmówić strzelania do ludności cywilnej.
Sprawa oparła się o kwaterę główną samego Hitlera, gdyż Otto przed ukończeniem 20 – go roku życia nie był jeszcze pełnoletni i takie przypadki karne według kodeksu wojennego rozstrzygało wtedy dowództwo naczelne. Z kwatery Hitlera miał przyjść rozkaz: Zastrzelić i zakopać w rowie jak psa. Ostatnie dni swego życia spędził Otto w piwnicy – więzieniu, mieszczącym się pod dworkiem w Lipinach koło Pilzna
Egzekucja odbyła się w pochmurny, ale spokojny dzień listopadowy (14.11.1944) w pobliżu dworku karmelitów w Lipinach. Było to jeszcze przed południem. 

Część badaczy i publicystów wątpi w heroiczną ofiarę Schimka. Poza przekazami Elfriede i miejscowego młynarza brak dowodów na bohaterstwo młodego Austriaka. Dokumenty wskazują jedynie na wyrok za dezercję. Również świadkowie ostatnich chwil Schimka utrzymują, że jego śmierć nie była skutkiem bohaterstwa Ottona.
"....Rozstrzelali go ponieważ rzekomo złapano go ok. trzech kilometrów za linią frontu i potraktowano jak dezertera..." - wspominał w adiutant kapelana dywizyjnego Paul Herberz.
Kapelan Josef Seufert wspominał z kolei:- Nie ważę się twierdzić, iż był on bohaterem. Mogę powiedzieć dzisiaj z perspektywy, że nie zdawał sobie sprawy z tego, co czynił. Nie wiedział, że odmowa wykonania rozkazu ukarana być mogła śmiercią. Wzbraniał się strzelać do ludności cywilnej. Trzeba to bardzo wysoko ocenić. To jest czyn bohaterski.


PS
Gdy kilkanaście lat temu odbyła się ekshumacja szczątków bohatera z Machowej, okazało się, że zamiast Ottona Schimka w grobie leży ktoś o wiele starszy od niego.Schimek zaś w rzeczywistości pochowany został na cmentarzu żołnierzy Wehrmachtu w Łękach Dolnych.Wtedy z ołtarza w Machowej zniknął też jego portret.


Audycja o Otto Schimku

środa, 11 listopada 2015

Polegli za „Rotę”

Przystanek kolejowy Zielonka BankowaWidok
w kierunku Zielonki
Niedaleko stacji Zielonka Bankowa, w środku lasu znajduje się pomnik rozstrzelanych harcerzy i mieszkańców Zielonki. Pomnik upamiętnia wydarzenia z dnia 11 listopada 1939 roku, z czasów początku okupacji hitlerowskiej. Kilkoro harcerzy rozwiesiło w Zielonce plakaty ze słowami "Roty" Marii Konopnickiej. W odwecie Niemcy ujęli i wywieźli do lasu harcerzy oraz przypadkowych mieszkańców Zielonki, a następnie dokonali na nich egzekucji. Rozstrzelani to druhowie: Józef Kulczycki, Zbigniew Dymek, Kazimierz Stawiarski, Stanisław Golcz, Józef Wyrzykowski, Jan Rudzki oraz przypadkowi mieszkańcy: Aron Kaufman, Edward Szweryn i jeden niezidentyfikowany mężczyzna. Dwóm osobom udało się zbiec z miejsca zdarzenia.
Była to jedna z pierwszych masowych egzekucji przeprowadzonych przez okupantów. O wydarzeniach z tamtego czasu opowiada film pt. "11 listopada" nakręcony przez harcerzy.
Początkowo miejsce egzekucji upamiętniono niewielkim krzyżem (stoi do dziś na brzegu lasu). W latach 60. XX wieku powstał obecny pomnik. Są to dwie ściany postawione pod kątem rozwartym, z wysoką kolumną w miejscu ich zetknięcia. Na ścianach zamieszczono: na lewej - orła białego oraz nazwiska rozstrzelanych, a na prawej - tekst pierwszej zwrotki "Roty" oraz krzyż harcerski. Na "kolumnie" obecnie znajduje się krzyż, chociaż w czasach komunizmu było tam godło PRL (orzeł bez korony).
Pomnik jest położony w okolicach ulicy łączącej ul. Żołnierską ze stacją Zielonka Bankowa. Można tam również dotrzeć, poruszając się rowerowym szlakiem bitew warszawskich (kolor czerwony).

Świadkiem tych wydarzeń był Cieciera Tadeusz którego relacje przytaczam poniżej:

Protokół spisany z inż. Ciecierą Tadeuszem zamieszkałym w Warszawie na Pradze przy ulicy Małej 14/30 w sprawie mordu dokonanego przez Niemców w Zielonce k/Warszawy 11 listopada 39 r. Zeznaje inż. Cieciera Tadeusz:
Dzień 11 listopada 1939 roku był wyjątkowo słoneczny i ciepły, mieszkańcy Zielonki korzystając z pogody, a może i z powodu przypadającego na ten dzień Święta Niepodległości, wyszli w większej niż zwykle ilości na ulice i do kościoła wraz z dziećmi, a nawet z niemowlętami w wózkach. 
Około godziny 12-tej zajechały do Zielonki dwa samochody wojskowe niemieckie: jeden samochód ciężarowy marki Ford, drugi samochód pancerny. Na samochodzie ciężarowym było około 20-tu umundurowanych Niemców /Schupe/. Nie wszyscy mieszkańcy Zielonki orientowali się wtedy w oznakach wojskowych niemieckich i nie przypuszczali, że to są żandarmi. Samochody zatrzymały się przed kawiarnią "Bellewue". 
Do przybyłych przyłączyli się Niemiec zawiadowca stacji i jako tłumacz pracownik kolejowy, a późniejszy volkdeutsch Wdzięczkowski i w niewiadomym mi charakterze hauptman Zygmunt i Grams Gustaw, a następnie kasjerka kolejowa Biadeusz Weronika, Polka z poznańskiego, która starała się bronić aresztowanych - co udało się jej nawet w stosunku do zatrzymanego Leśnikowskiego Zdzisława. Organizacje konspiracyjne wówczas w Zielonce jeszcze nie działały i nikt z mieszkańców Zielonki nie czuł się winnym w stosunku do Niemców, którzy do tej pory, poza Bydgoszczą, nie stosowali masowych mordów, jakie nastąpiły później. W poczuciu pełnego bezpieczeństwa dzieci, starsza młodzież, a nawet niektórzy dorośli, zbliżali się do przybyłych samochodów przez ciekawość dla obejrzenia. Do liczby ciekawych należałem i ja i mój kolega student Politech. Warszawskiej Zbigniew Czaplicki, gdyż nowy typ samochodu interesował nas jako sportowców. Obaj zostaliśmy zatrzymani jako pierwsi.
 Po pewnym czasie Niemcy przyprowadzili dalsze osoby: harcerzy Golcza Stanisława lat 16, Dymka Zbigniewa 16 lat, Wyrzykowskiego Józefa lat 17, Stawierskiego - hufcowego, studenta Rudzkiego oraz Kulczyckiego Józefa studenta SGH lat 25, Szweryna właściciela restauracji, który jak dowiedziałem się później, zatrzymany został z powodu handlu naftą kolejową, Żyda Kaufmana rzeźnika z Zielonki i nieznanego mi mężczyznę z Zielonki, którego nazwiska nie pamiętam i dwie nieznane mi osoby. Dymek i Kaufman zostali przyprowadzeni z łopatami i fakt ten zaczął mnie i Czaplickiego niepokoić. Samochodem ciężarowym wywieziono nas na szosę w kierunku Rembertowa. Przypuszczalnie na drugim kilometrze od Zielonki kazano nam wysiąść. Zauważyłem już w samochodzie, że Czaplicki przygotowuje się do ucieczki, gdyż zrzucił pas i rozpiął kożuszek. Gdy prowadzono nas w głąb lasu, Czaplicki rzucił się do ucieczki, przebiegł obok mnie i oficera niemieckiego zrzucił po drodze kożuszek i znikł w lesie. Strzały doń kierowane chybiły, a pościg wrócił z niczym. Kolega Zbyszek ocalał. Po powrocie żandarmi wyładowali całą złość na pozostałych skazańcach, kopiąc ich i bijąc kolbami - najbardziej ucierpiał Rudzki. Dalej prowadziło nas każdego dwóch żandarmów, trzymając za kark.
Grób harcerzy i mieszkańców Zielonki
 rozstrzelanych 11 listopada 1939 roku
Przy niewielkiej polanie, która miała być miejscem egzekucji, otoczono nas kołem, a oficer wyjął arkusz papieru na którym miał być napisany wiersz o treści patriotycznej i zapytał kto ten wiersz napisał, obiecując, że w razie przyznania się nam nic nie będzie. Nikt nie przyznał się a ja w międzyczasie podsłuchałem rozmowę Niemców, że nas rozstrzelają czy przyznamy się czy nie. Zdecydowałem uciekać, lecz przed tym chcąc ratować pozostałych, a będąc pewnym, że Zbyszek uciekł, oświadczyłem żandarmom, że wiersz napisał ten co uciekł. Nie odniosło skutku, a oficer przez tłumacza oświadczył nam, że będziemy rozstrzelani. Zaczęła się tragedia i rozpacz. Golcz i Dymek harcerze z Zielonki płakali. Kulczycki zbladł i milczał, nikt nie prosił o litość ani o łaskę, jedynie Szweryn całował buty Niemca dla ratowania życia. Scena powyższa obezwładniła mój umysł i czułem że słabnę, lecz trwało to tylko chwilę. Uprzedziwszy Golcza i Kulczyckiego, że po spisaniu personalii i ostatnich słów do rodziców będę uciekał, gdy Niemcy ustawili się w szereg do wykonania egzekucji i kazali zdjąć czapki, rzuciłem się w bok, klucząc między drzewami i rowem melioracyjnym dostałem się do Zielonki, będąc cały czas pod strzałem. Działo się to około godziny czternastej. Przenocowałem u pp. Dziedziców przy ulicy Piotra Skargi. Dnia następnego udałem się na tułaczkę. Do Zielonki powróciłem dopiero przed powstaniem warszawskim. Swoje ocalenie zawdzięczam przede wszystkim Bogu, zdecydowanej woli i śmiałej decyzji, którą zdobyłem w pracy harcerskiej, oraz w zaprawie fizycznej, którą uzyskałem uprawiając sport.
/-/ inż. Cieciera Tadeusz. Zeznania te zostały złożone i spisane w naszej obecności, osobiście przez znanego nam inż. Ciecierę Tadeusza i przez niego własnoręcznie podpisane.
/-/ Zygmunt Nowicki kol. Zosinek, Jaskłowski Józef Zielonka ul. Staszica dom Michlewicza. Własnoręczność podpisów i tożsamość osób ob. ob. Cieciery Tadeusza Nowickiego Zygmunta i Jaskłowskiego Józefa poświadczam: pieczęć podłużna Sołtys os. Zielonka Gmina Marki pow. warszawski /-/ Siwierski.
Rok 1948. Uroczystości przy krzyżu na mogile rozstrzelanych

poniedziałek, 9 listopada 2015

likwidacja getta Majdanie Tatarskim

Getto lubelskie w gruzach
1942-11-09 - 1942-11-11 Przeprowadzono likwidację getta na Majdanie Tatarskim, za którą odpowiadali SS-Obersturmführer Hermann Worthoff, SS-Untersturmführer Walter Knitzky i SS-Untersturmführer Harry Sturm. Uczestniczyli w niej również funkcjonariusze formacji pomocniczych szkoleni w Trawnikach i Żydowskiej Służby Porządkowej. Żydów, którzy dotrwali do tego czasu w liczbie około 3000 przeniesiono do obozu na Majdanek, gdzie przeprowadzona została selekcja, w trakcie której osoby chore, dzieci oraz starców skierowano na śmierć, zaś pozostałych przydzielono do różnych komand roboczych. 
Moment selekcji opisała Julia Celińska:
Julia Celinska

"..Zaraz po przybyciu do Majdanka, odbyła się na polu obozowym segregacja. Ustawiono oddzielnie ludzi starszych, młodych i dzieci. Trzy z pośród znajdujących się na placu kobiet nie chciały oddać swoich dzieci. Jedną z nich była żona mojego obecnego męża - Cukierman Fela, która nie chciała puścić rączki czteroletniego chłopca, drugą była Bromberg Dora, która nie chciała się rozstać z sześcioletnim chłopcem, a trzecią była żona kuśnierza z Lublina, [...] która za żadną cenę nie chciała rozstać się ze swoim dzieckiem. Wszystkie wyżej wspomniane kobiety usunięte zostały na bok, pobite do krwi na oczach wszystkich i na śmierć zmasakrowane. Ich dzieci, które im siłą wyrwano podzieliły los wszystkich innych dzieci. Ludzie starsi pozostali na polu obozowym, gdzie kazano im czekać. My, młodzi i zdolni do pracy skierowani zostaliśmy do baraków. Potem stracono wszystkich starców."
Najprawdopodobniej osoby wyselekcjonowane na śmierć zostały zamordowane w komorach gazowych, co mogło stanowić pierwszy tego typu przypadek w historii obozu. W trakcie likwidacji getta zastrzelono na miejscu co najmniej 180 osób m. in. pacjentów szpitala oraz niemowlęta, jak również na osobisty rozkaz
Odilo Globocnik
Odilo Globocnika Prezesa Judenratu doktora Marka Altena, Komendanta Żydowskiej Służby Porządkowej Henryka (Mońka) Goldfarba, niemieckiego konfidenta i jedną z najbardziej wpływowych osób wśród żydowskiego establishmentu w getcie Szamę Grajera, o czym w następujących słowach wspomina Efraim Krasucki:

"[...] Widziałem tego dnia jak Niemcy zastrzelili dr. Altena i Szamę Grajewa [Grajera - J. Ch.]. Szli uliczką getta rozmawiając głośno z gestapowcami. Po chwili doszli do jakiejś szopy, dr Alten wyglądał zupełnie pewny siebie, Grajew śmiał się głośno, nagle rozległy się strzały i dwa trupy zostały na miejscu. W nocy podjechało auto niemieckie i zabrało ich trupy. Również cała rodzina Grajewa i jego piękna żona Mina została tego dnia zabita. [...] Komendanta policji żydowskiej, Goldfarba Mońka, ulubieńca Gestapo lubelskiego, zlikwidowano tego samego dnia strzałem w tył głowy."
Na zdjęciu Marek Alten - przedstawiciel lubelskiego
Judenratu na Rynku Starego Miasta.

Tego dnia zginął również rabin Hersz Majlech Talmud. Przez kolejnych kilka dni po likwidacji, teren getta był przeszukiwany przez specjalne komando, którym dowodził SS-Hauptscharführer Konopka dysponujący kilkudziesięcioma funkcjonariuszami z oddziałów pomocniczych pod dowództwem Johannesa Langa, grupą ponad 100 żydowskich policjantów oraz grupą polskich więźniów przywiezionych z więzienia Gestapo na Zamku Lubelskim. Wszelkie mienie ruchome wywożone było do obozu na Flugplatzu,
Zamek Lubelski
gdzie je segregowano, zaś każdy ukrywający się Żyd podlegał karze śmierci wykonywanej na miejscu. Likwidację getta przeżyło co najmniej kilkudziesięciu żydowskich rzemieślników, z których część trafiła do obozu pracy przy ul. Lipowej 7 i Flugplatzu, a pozostali zostali skierowani do więzienia Gestapo na Zamku Lubelskim, gdzie zatrudniono ich w różnego rodzaju warszatach, w których wykonywali zadania zlecone przez funkcjonariuszy lubelskiego Gestapo. W trakcie likwidacji getta, władze niemieckie przejeły dokumentację wytworzoną przez Judenrat, którą przekazano do Archiwum Państwowego z siedzibą przy ul. Teatralnej 4 

żródło:http://teatrnn.pl/