Translate

niedziela, 27 grudnia 2015

Zbrodnia w Wawrze

Gospoda Antoniego Bartoszka obecnie.
W mroźny, zimowy wieczór w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia 26 grudnia 1939 roku do baru prowadzone przez Antoniego Bartoszka przy ul. Widocznej 85 w Wawrze weszło dwóch mężczyzn: Marian Prasuła i Stanisław Dąbek. Byli to dobrze znani wawerskiej policji kryminaliści zbiegli w czasie działań wojennych z więzienia świętokrzyskiego. 

Mężczyźni zachowywali się agresywnie. Domagali się wydania jedzenia pomimo, iż lokal w święta był zamknięty. Bartoszek postanowił zawiadomić pobliski posterunek policji. Kiedy przybyły na miejsce polski policjant rozpoznał w mężczyznach zbiegłych kryminalistów wezwał na pomoc niemieckich żołnierzy. Gdy ci pojawili się w lokalu podczas legitymowania zbiegłych z więzienia przestępców padły w ich kierunku strzały... Jeden z Niemców zginął na miejscu, drugi zmarł w drodze do szpitala. Prasuła i Dąbek zdołali uciec.

Około godziny 21.30 szczegółowy meldunek o zastrzeleniu niemieckich podoficerów z batalionu budowlanego dotarł do 31. pułku policji porządkowej stacjonującego w Warszawie (Polizei-Regiment Warschau). Zawierał on dokładne informacje na temat przebiegu zdarzeń i dane sprawców zabójstwa.

Oberstleutnant der Polizei
Max Daume
Na rozkaz podpułkownika Maxa Daume - zastępcy dowódcy pułku policji porządkowej w Warszawie do Wawra i sąsiedniego Anina wysłano natychmiast 2 i 3 kompanię VI batalionu policyjnego pod dowództwem majora Friedricha Wilhelma Wenzla z zadaniem przeprowadzenia specjalnej akcji pacyfikacyjnej.

Nocna obława rozpoczęła się około godziny 23. Niemcy zabierali z domów mężczyzn w wieku 16-70 lat. Jeden z ocalałych, mjr Bronisław Janikowski, składając w 1945 r. zeznania przed sędzią śledczym, wspominał: "Około północy obudziło mnie walenie w drzwi. Usłyszałem krzyk po niemiecku, więc wstałem i otworzyłem drzwi. Wpadło kilku żołnierzy, splądrowali dom i zabrali mnie do komendy. Na ulicy przed komendą stało już kilkadziesiąt osób w trzech szeregach. Noc była jasna. Pełnia księżyca. Mróz koło 20 st. Co pewien czas brano po kilka osób do domu na przesłuchanie. Szło to bardzo szybko. Po obydwu stronach schodków prowadzących do domu stali żołnierze. Każdy wychodzący z przesłuchania był kopniakiem wyrzucany na schodki, a stojący obok żołnierze bili go kolbami, kopali. Na podwórzu, z boku, a nie razem z nami, stał jakiś człowiek bez czapki i bez butów. Ktoś powiedział mi, że to właściciel kawiarni". (J. Bijata "Wawer").
Wawer 27.XII.1939


Łącznie podczas obławy Niemcy wyprowadzili z domów około 120 mężczyzn. Byli wśród nich, poza stałymi mieszkańcami obu miejscowości, także goście spędzający u rodziny czy przyjaciół święta Bożego Narodzenia.

Około godziny 5 rano "sąd" doraźny działający pod przewodnictwem mjr. Wenzla i w obecności ppłk. Daume zakończył "proces", skazując 114 mężczyzn na śmierć. Wyrok wygłosił z ganku domu przy ul. II Poprzecznej 3 mjr Fryderyk Wilhelm Wentzel. Żaden z nich nie miał prawa do obrony. Na nic zdały się ich prośby, protesty i modlitwy. Ograniczono się jedynie do spisania ich danych personalnych.


Antoni Bartoszek powieszony przez
Niemców przy wejściu do swojej restauracji
Stanisław Piegat, cudem ocalały z egzekucji, tak opisywał ten moment: "Wyszedł major i podoficer. Major po niemiecku, a podoficer po polsku powiedzieli, że za zabicie dwóch żołnierzy niemieckich jesteśmy wszyscy skazani na śmierć". (J. Bijata "Wawer").

Antoni Bartoszek, właściciel restauracji, w której zginęli dwaj Niemcy, został dotkliwie pobity i powieszony u wejścia do lokalu, jeszcze przed zapadnięciem "wyroku" sądu doraźnego. 


Miejsce egzekucji pomiędzy ulicami Błękitną i Spiżową.
 Wawer lata 50-te.
Pod eskortą poprowadzono skazanych tunelem pod torami na drugą stronę linii kolejowej. Skazanych ustawiano dziesiątkami w szeregu, na niezabudowanym placu pomiędzy ulicami Błękitną a Spiżową. Nakazywano odkryć głowę, stanąć twarzą do twarzą do płotu i uklęknąć. 
Wtedy padały strzały z broni maszynowej. W drodze na miejsce kaźni, jednemu z mężczyzn udało się zbiec. Ostatnią dziesiątkę ułaskawiono, aby pogrzebali pomordowanych. Egzekucję, mimo odniesionych ran przeżyło 7 osób. Zginęło 107 osób. 

Wśród rozstrzelanych znalazło się 85 mieszkańców Wawra i Anina oraz 22 osoby z innych miejscowości. Byli wśród nich Polacy, Żydzi, Rosjanin i dwóch obywateli USA.
Zbrodnia w Wawrze. Wawer, 27.12.1939r.


Stanisław Piegat wspominał: "Wprowadzili nas na nie zabudowany plac, na którym obecnie jest krzyż. Tam ustawiono nas w szeregu, kazano zdjąć kapelusze i uklęknąć. (...) Na dworze było jeszcze ciemno. Oświetlono nas reflektorami samochodowymi. Gdy w pewnym momencie posłyszałem strzały z karabinu maszynowego i zobaczyłem, że mój sąsiad, Wieszczyk, pada naprzód, upadłem i ja twarzą na ziemię. Posłyszałem z obu stron rzężenie. Po chwili zorientowałem się wciągając powietrze głębiej, że nic mnie nie boli. Nie ruszyłem się jednak i leżałem dalej spokojnie. Po chwili usłyszałem, że ktoś idzie, i usłyszałem pojedyncze strzały. Zorientowałem się, że ktoś idzie i dobija strzałami rannych. (...) Nadmieniam, że w tym momencie, kiedy nas wprowadzono na ten plac, to już była sprowadzona następna dziesiątka i ona także uklękła niedaleko od nas. Słyszałem, że następnie strzelano z karabinu maszynowego do nich. I my, i oni - klęczeliśmy twarzą zwróceni w kierunku Zastowa. Co kilka minut słyszałem serie z karabinu maszynowego, pomiędzy zaś seriami pojedyncze strzały. Tak trwało chyba ze dwie godziny". (J. Bijata "Wawer").

Janina Przedlacka, która w Wawrze straciła męża i syna, tak opisywała to, co zobaczyła po przybyciu na miejsce masakry: "Leżeli obok siebie. Twarz męża była zmasakrowana nie do poznania. Oko wybite, nos spłaszczony. Kołnierz futrzany od palta podarty w strzępy. Leżał skurczony, jak w okropnym bólu. Był już zimny. Wiedziałam, że nie żyje. Za to syn leżał wyprostowany, z czapką na głowie, oczy otwarte, jakby za chwilę miał wstać. Zdawało mi się, że żyje. Rozpięłam mu koszulę, ciało było jeszcze ciepłe i spocone. Zaczęłam je wycierać i rozcierać. Chciałam za wszelką cenę przywrócić go życiu. Czekałam na cud Zaczęli schodzić się ludzie. Niewypowiedziana rozpacz ogarnęła wszystkich. Ludzie biegali, jak obłąkani. Płakali, wyli z bólu i bezradności, przysięgali odwet Chcieli zabierać zabitych do domu. Stawiali ich na nogi, zaklinali, by ożyli, by się odezwali. Twarda konieczność jednak kazała opanować się. Ktoś powiedział, że na razie nie można zabierać zwłok, trzeba pochować na miejscu. Składaliśmy więc do dołu mężów, synów, ojców, jednego obok drugiego. Przykrywaliśmy im twarze - czym kto mógł - kapeluszami, szalikami, chustkami, aby im się do oczu piasku nie nasypało Zostałam sama. Zbolała i zrozpaczona, skrzywdzona w sposób, którego żadna mowa ludzka nie jest w stanie wyrazić". (H. Pawłowicz "Wawer, 27 grudnia 1939 r.")

Władze niemieckie miały całkowitą świadomość tego, iż w Wawrze rozstrzelano niewinnych ludzi, potwierdza to m.in. sprawozdanie naczelnego dowódcy wojsk niemieckich na Wschodzie gen. Johannesa Blaskowitza z lutego 1940 r. Stwierdzał on w nim m.in.: "VI batalion policji, wysłany przez administrację na wiadomość o morderstwie, kazał powiesić właściciela szynku przed jego lokalem, gdzie miało miejsce morderstwo oraz rozstrzelać 114 Polaków z willowej kolonii Anin, którzy ze zbrodnią nie mieli nic wspólnego. (...) To rozstrzelanie wzburzyło bardzo Polaków, ponieważ morderstwo nie miało żadnego związku z ludnością, była to zbrodnia dokonana z motywów wyłącznie kryminalnych. Poza tym ludność wskazała sama tych zbrodniarzy batalionowi budowlanemu 538, usiłowała więc pomóc przy ich ujęciu". (J. Bijata "Wawer").


Symboliczny cmentarz w miejscu egzekucji.
Wawer, 1968r.
Początkowo pochowano ich na prowizorycznym cmentarzu w ogólnych grobach. Po ekshumacji przeprowadzonej w czerwcu 1940 r. 76 zwłok pochowano na nowym cmentarzu przy  ul. Kościuszkowców w Wawrze, część przewieziono do Warszawy do grobów rodzinnych, a zwłoki 11 Żydów do Warszawy zabrało Towarzystwo "Wieczność".

Pamięć o zbrodni wawerskiej nie wygasła do końca wojny, mimo dziesiątków późniejszych egzekucji masowych i innych głośnych aktów terroru. Jednym z dowodów na to było nadanie nazwy "Wawer" powstałej w grudniu 1940 r. Organizacji Małego Sabotażu, której komendantem głównym został Aleksander Kamiński.  W latach 1940 - 1945, wykonała ponad 170 akcji sabotażowych przeciw okupantowi. Na warszawskich murach harcerze pisali: „Wawer pomścimy”.


Pomnik ku czci ofiar Zbrodni w Wawrze
na Cmentarzu Wojennym przy
 ul. Kościuszkowców w Wawrze
W miejscu egzekucji, przy ul. 27 grudnia w Wawrze, wystawiono pomnik ku czci ofiar egzekucji według projektu Ewy Śliwińskiej. Podobny monument wystawiono także na Cmentarzu Wojskowym przy ul. Kościuszki, gdzie spoczywają ofiary. Pomnik upamiętnia także 14 mieszkańców Anina, rozstrzelanych w podobnej egzekucji dnia 29 kwietnia 1942 r. oraz żołnierzy Wojska Polskiego poległych podczas Obrony Warszawy w 1939 roku.

Po wojnie, sądy polskie osądziły współodpowiedzialnych za Zbrodnię w Wawrze, Najwyższy Trybunał Narodowy skazał Maxa Daume, wyrokiem z dnia 3 marca 1947 r., na karę śmierci. Wilhelm Wenzl otrzymał karę śmierci wyrokiem Sądu Wojewódzkiego dla miasta stołecznego Warszawy w 1951 r. 

W latach 1976-80 w Aninie wybudowano kościół-pomnik zbrodni w Wawrze. 

piątek, 18 grudnia 2015

Getto w Tomaszowie Mazowieckim

Getto w Tomaszowie Mazowieckim 1940 r
W dniu 15 grudnia 1940 roku naziści utworzyli w Tomaszowie Mazowieckim getto. Obejmowało ono obszar trzech dzielnic w różnych częściach miasta. Cały teren getta miał łącznie ok. 65 ha. Były to obszary położone przy ulicach: Wschodniej, Zgorzeleckiej, Legionów, Smugowej, Jerozolimskiej, Żwirki-Wigury i Polnej. Wewnątrz getta znajdowały się ulice: Piekarska, Wieczność, Rolna, Ciepła, Handlowa, część Kramarskiej, Krzyżowej, Jerozolimska, Boźnicza. Obozy pracy, stanowiące mniejsze skupiska ludności żydowskiej, znajdowały się poza oficjalnie wytyczonym obszarem przy ulicy Szerokiej oraz między ulicami Władysława i Projektową. Od listopada 1941 roku teren getta został zmniejszony i skoncentrowany przy ulicach: Wschodniej, Krzyżowej, Zgorzelickiej, Legionów do Smugowej oraz wzdłuż ulicy Granicznej i Polnej. Następnym posunięciem niemieckich władz okupacyjnych było zamknięcie getta. W dniu 7 listopada 1941 roku wejścia do getta zagrodzono, ustawiając przy nich tablice ostrzegawcze. Za wyjście poza zagrodzony teren złapanych Żydów rozstrzeliwano na miejscu. Niedługo po utworzeniu w mieście obozu, zwieziono do niego ludność żydowską z okolic Tomaszowa Mazowieckiego. W marcu 1941 roku w getcie mieszkało ponad 15 tysięcy osób. W tym okresie rozpoczęto deportacje do obozów pracy przymusowej w Bliżynie i w Pionkach.
Częste akcje Niemców zmierzające do likwidacji mieszkających w getcie Żydów, organizowane były według opracowanego schematu. W kwietniu 1942 roku wyłapywano i zabijano żydowskich działaczy politycznych, na początku maja - zabijano piekarzy i rzeźników, następne akcje skierowane były przeciwko inteligencji żydowskiej: lekarzom, nauczycielom, adwokatom, itp. 7 maja 1942 roku zlikwidowano Radę Starszych, rozstrzeliwując osiemdziesiąt osób. Częste egzekucje na Żydach wykonywane były na miejscowym cmentarzu żydowskim, gdzie na ofiary czekały, już wykopane, zbiorowe mogiły. Pobliski majątek Węgrzynowice stał się miejscem masowych egzekucji, dokonywanych na Żydach węgierskich. Ostateczna likwidacja getta w Tomaszowie Mazowieckim nastąpiła w dniach: 31 października - 2 listopada 1942 roku. Podczas tej akcji wiele osób zabito na miejscu, resztę wywieziono do obozu zagłady w Treblince. Oficjalnie getto przestało istnieć 4 grudnia 1942 roku.
W Tomaszowie pozostawiono jedynie grupę 920 Żydów. Utworzono dla nich obóz pracy przymusowej, zlikwidowany ostatecznie we wrześniu 1943 roku. W maju i wrześniu 1943 roku ostatnich Żydów deportowano do Starachowic

piątek, 11 grudnia 2015

Polen-Jugendverwahrlager der Sicherheitspolizei in Litzmannstadt

W dniu 11 grudnia 1942 roku ,do obozu przy ul. Przemysłowej w Łodzi
Łódź, ul. Przemysłowa na odcinku
 od Brackiej do Wojska Polskiego (strona wschodnia) 
przywieziono pierwszych więźniów, w tym Jana Balcereka, Władysława Bombiaka, Jerzego Dąbrowskiego, Włodzimierza Jabłońskiego, Józefa Jatczyka, Haline Szturman, Mieczysława Wlazło, Zdzisława Włoszczyńskiego .Tak zaczęła się historia Polen-Jugendverwahrlager der Sicherheitspolizei in Litzmannstadt w wolnym tłumaczeniu: Obóz izolacyjny ( zapobiegawczy, prewencyjny) dla młodych Polaków Policji Bezpieczeństwa w Łodzi

Plan obozu przy ul. Przemysłowej na bazie
 planu opracowanego przez J. Witkowskiego
Obóz mieścił się na terenie Łódzkiego getta w kwartale ulic Brackiej, Plater, Górniczej i muru cmentarza żydowskiego. Jego potoczna nazwa pochodzi stąd, że na skrzyżowaniu ulic Brackiej i Przemysłowej mieściła się główna brama obozu.
Baraki mieszkalne były zbite z desek . Za to „wychowawcy”, wartownicy, i obsługa obozu mieszkała w murowanych budynkach.Według założeń obóz miał być miejscem przetrzymywania polskiej młodzieży: przyłapanej na drobnych przestępstwach, bezdomnej albo której rodzice zostali aresztowani lub straceni.
Obóz był przeznaczony dla dzieci w wieku od 8 do 16 lat, jednak szybko tą dolną granicę obniżono. Są świadectwa byłych więźniów, którzy potwierdzają, że były tam nawet dwulatki.
Po dotarciu do obozu dzieciom zabierano ich rzeczy osobiste. Dostawały drelichowe mundurki, drewniaki i czapki. Badano, zakładano kartoteki, przydzielano numery i stawały się więźniami.
Główna dewizą obozu było wychowanie przez pracę i dyscyplinę. Dzień rozpoczynał się od apelu, po którym prowadzono dzieci do pracy. Pracowały niewolniczo dla wielkiej Rzeszy. Chłopcy prostowali igły, wyplatali koszyki, buty ze słomy, naprawiali tornistry, produkowali paski do masek gazowych oraz skórzane części do plecaków. Dziewczynki pracowały w pralni, kuchni, pracowni krawieckiej i w ogrodzie. Praca trwała nawet i 12 godzin i była ustalana dzienna norma do wykonania.
by uniemożliwić dzieciom zawiązanie bliższych relacji między sobą „wychowawcy” promowali politykę donoszenia. Za każdy donos była nagroda – kromka chleba. 
Relacja byłej więźniarki Genowefy Kowalczuk:
Genowefa Kowalczuk

 „ Za brudne nogi, za wszy, za wszystko było bicie. A przecież nie było mydła! Jeśli ja poszłam na skargę na którąś z dziewczyn, że podniosła lub zerwała śliwkę to ja dostawałam półpajdkę chleba a ona nie dostawała trzy dni śniadania i było jeszcze dla pięciu skarżących. Więc było zawsze więcej skarżących niż tych co zrobili cokolwiek! Dostawało się po 5 batów dziennie, albo 25 naraz. Z początku to ja zwykle po piętach dostawałam. Bili, a mało że bili, to jeszcze trzymali i kazali liczyć : „ Raz, dwa, trzy… .” dostawałam takie lanie, takie bicie (nawet 25 na tyłek naraz), że tylko do ośmiu naliczyłam, a reszty już nie! Bicie było za nic! Znęcało się dziecko nad dzieckiem, skoro jedno na drugie skarżyło, bo było głodne. Już na siedem miesięcy przed wyzwoleniem, już się znało te starsze dziewczyny, które kapowały, to się je obserwowało i nieraz „kocówę” im się dało. Ja nieraz byłam jedną z tych, co szli na „kocówę”. Jak któraś naskarżyła, to w nocy się szło pod kocem, żeby nie widziała kto idzie. Jedna osoba mówiła jej, za co dostaje i byłyśmy ją: „ Jak pójdziesz na skargę, to dostaniesz jeszcze więcej” i to rodziło w niej strach. Tak żeśmy trochę wyplenili to skarżenie, ale tam w obozie uczyli nas takiego wyzbycia się człowieczeństwa.”
Apel w Obozie 
Polen-Jugendverwahrlager przy ul. Przemysłowej funkcjonował do końca okupacji niemieckiej w Łodzi, czyli do 19 stycznia 1945 roku. W momencie otwarcia jego bram przebywało w nim około 800 małoletnich więźniów, którzy bądź rozbiegli się po mieście, bądź zostali zabrani przez rodziców i opiekunów.
Odnalezione dzieci miały odmrożenia, zdeformowane kończyny, blizny po wymyślnych torturach… widok straszny. Naprędce zorganizowano pogotowie opiekuńcze gdzie trafiło 233 dzieci. Opieka nad nimi była bardzo trudna. Każdego opiekuna traktowały jak wroga, krzyczały w nocy, moczyły się… 

Maria Nemyska-Hesserowa napisała tak:
 „ (…) Zdaniem wychowawców różniły się one od innych dzieci. Przywarła do nich nazwa „te z lagru”. Dla nich i dla wychowawców najtrudniejszy był pierwszy okres, w którym nasycały swój tak długo nie zaspakajany głód. Dzieci podobne były wtedy do zwierzątek, rzucały się na wychowawców, traktując ich jak dozorców niemieckich, odbierały innym towarzyszom jedzenie. Kradły z magazynu. Dłużej jak tydzień nikt z opiekunów nie był w stanie z nimi wytrzymać. W miarę upływu czasu następowała z wolna poprawa na lepsze. Dzieci cieszyły się ciepłem i jako taka odzieżą. Nie znosiły jednak w dalszym ciągu zbiórek, chodzenia parami, gwizdków – to wszystko przypominało im obóz. Z trudem przychodziło im wierzyć w życzliwą postawę opiekunów – wychowawców. Ciągle widziały w nich dozorców niemieckich(…)” 
Według różnych szacunków historyków, w tym okresie liczba małoletnich więźniów obozu wynosiła 5–10 tys.Najwyższy stan liczebny więźniów miał miejsce w grudniu 1943. W obozie znajdowało się wówczas ponad 1300 małoletnich. Nie wiemy jednak nic o liczbie dzieci poniżej 8 roku życia, gdyż nie prowadzono żadnej formy rejestracji.
Dokładna liczba więźniów nie jest znana, ponieważ część dokumentacji obozu została zabrana lub zniszczona przez Niemców w styczniu 1945 r. podczas ewakuacji.
W 1945 r. przez Sądem Okręgowym w Łodzi stanęli Edward August i Sydomia Bayer,
Sydomia Bayer
„wychowawcy” z Polen-Jugendverwahrlager. Zostali skazani na karę śmierci i wyroki zostały wykonane w listopadzie 1945 r. (IPN, akta sprawy sądowej sygn. II Ds. 22/70 t. 1 k. 143). Inna „wychowawczyni”Eugenia Pol zupełnie przypadkowo została rozpoznana dopiero na początku lat siedemdziesiątych przez jedną z osób więzionych w obozie, w kolejce do sklepu w Pabianicach. Została ujęta, postawiona przed sądem i po procesie, który miał miejsceod 12 marca do 2 kwietnia 1974 roku, skazana na 25 lat więzienia.

Z zabudowy obozowej zachowały się do dziś cztery murowane budynki: jeden przy ul. Mostowskiego i trzy przy ul. Przemysłowej, w tym budynek komendantury obozowej przy ul. Przemysłowej 34 (na nim tablica informacyjno-pamiątkowa), a po przeciwnej stronie budynek karceru

wtorek, 8 grudnia 2015

Pierwszy transport do Kulmhof

8 grudnia 1941 zaczęła się operacja gazowania (pierwszy transport) w Chełmnie(niem. SS-Sonderkommando Kulmhof) i trwała do 11 kwietnia 1943 r., kiedy komando opuściło teren obozu wysadzając krematoria, a wcześniej (7 kwietnia) pałac.
 Eksterminacji dokonywano w samochodach – mobilnych komorach gazowych, przy użyciu gazu spalinowego. Ciała ofiar wywożono do oddalonego o 4 km Lasu Rzuchowskiego.

Tam grzebano zwłoki w mogiłach o długości od 60 do 230 m. W pierwszej kolejności wymordowano Żydów z okolicznych gett: Koła, Kowali Pańskich, Kłodawy, Izbicy Kujawskiej. Od stycznia 1942 r. zaczęto przywozić do Chełmna Romów z Łodzi, z tamtejszego, utworzonego jesienią 1941 r., obozu (Ziegeunerlager), a następnie Żydów z getta łódzkiego oraz Żydów z Niemiec, Czech, Austrii, których jesienią 1941 r. osiedlono w Łodzi. Latem 1942 r. wskutek rozkładania się ciał w grobach masowych i zagrożenia epidemiologicznego wstrzymano transporty. Rozpoczęto wydobywanie zwłok z grobów i palenie ich w polowych krematoriach. W marcu 1943 r. zapadła decyzja o likwidacji obozu.

poniedziałek, 7 grudnia 2015

Czarny czwartek w Nowym Mieście Lubawskim

            Na początku grudnia 1939 r. w Nowym Mieście Lubawskim podpalono stodołę należącą do miejscowego Niemca. Poszukując sprawców aresztowano jako zakładników kilkudziesięciu mieszkańców miasta i okolic. 
   Wobec fiaska śledztwa, Niemcy skazali na rozstrzelanie 15 mężczyzn, wśród których był 40-letni handlarz Damazy Hinc. Rankiem 07.12.1939 r. skazańców w eskorcie czterdziestu SS-manów przeprowadzono ulicami miasta na miejsce egzekucji przy ul. Kopernika. Po rozstrzelaniu ciała ułożono pod murem i leżały tam aż do godzin popołudniowych. Potem zwłoki zostały załadowane na ciężarówkę i wywiezione do lasu koło Lubawy


Dr Korecki w swojej książce Czarny Czwartek 7 grudnia 1939 roku przytacza wstrząsający opis tamtego poranka
 „(…) Na czele utworzonej kolumny szła młodzież z organizacji Hitlerjugend z bębenkami. Ruch na ulicy był mały. Słychać było tupot nóg więźniów oraz eskorty. Kolumna przeszła z więzienia – ulicą Kościuszki, 3 Maja na nowomiejski Rynek. Na rogu Rynku do kolumny podbiegła wracająca z zakupów Maria Turowska, która Zauważyła w kolumnie syna – Bernarda. Zawołał do swej matki: „Mamo – ratuj!!” Matka rzuciła się w stronę syna. Została odtrącona przez Niemców – upadła na kolana. Wprowadzono ich na podwórze byłego wydawnictwa „Drwęca” (…). Na podwórzu odczytano więźniom wyrok [wszystko było zmyślone i ukartowane] śmierci i jego uzasadnienie (…). Wyprowadzono na ulicę dwóch pierwszych skazańców: Damazego Hinza i Brunona Perłowskiego. Stanęli twarzą do grubej drewnianej opartej o mur tablicy. 
Niemcy krzyknęli do nich: - Co boicie się? Nie możecie patrzeć. Odwróćcie się! 
 Naprzeciw nich w odległości 5 metrów ustawiło się sześciu członków Selbschutzu (…) Z boku stał Reinhold Hartwig, który wydawał komendy. Strzelało trzech do jednego skazańca. Padły strzały. Obok stali Kucharski i Konopacki, którzy musieli odciągać zwłoki na bok. Kucharski chwytał za nogi, Konopacki za ramiona. Więźniowie ginęli w milczeniu. Dopiero Józef Żurawski, stojąc przed tablicą krzyknął: NIECH NASZA KREW PRZEJDZIE NA WASZE DZIECI! (…)


Na tablicy obecnego pomnika zostały uporządkowane nazwiska rozstrzelanych, bowiem wcześniej niektóre osoby były pomieszane z pomordowanymi w Lubawie. Przypomnę, że w Nowym Mieście miało być straconych 10 osób i na tylu Niemcy mieli zezwolenie. Wbrew temu zastrzelono 15 zakładników, a w Lubawie pod ścianą stanęło 10 osóbwyjaśnia Andrzej Korecki.